Muzeum Erotyki w Barcelonie

Urlop wiosenny spędziłam w Barcelonie.
Szwendałam się po mieście i poznawałam jego rozmaite zaułki i przejścia. Trafiłam także do muzeum erotyki (Museu De L’Eròtica) i słowo „trafiłam” jest jak najbardziej na miejscu, bo znaleźć je wcale nie jest łatwo. Wprawdzie pod drzwiami stoją naganiacze, zapraszają i nawołują, a na balkonie stoi całkiem żywa i żwawa Marylin Monroe (albo jej sobowtórka, trudno wyczuć) i nieco nieprzyzwoitym głosem także namawia, ale Las Ramblas, główna aleja turystyczna Barcelony, jest bardzo głośnym miejscem, więc te dźwięki zlewają się z resztą otoczenia nawet w tak spokojnym miesiącu jak luty czy marzec.
Najprościej powiedzieć, że to dokładnie naprzeciwko La Boquerii, słynnego zadaszonego targu, pełnego kolorów, smaków, owoców, warzyw, ziaren, ziół i ryb i mięs i czego tam jeszcze sobie człowiek zażyczy. Wystarczy przejść przez ulicę Ramblas. Wąskie drzwi, kilkanaście schodków w górę, bo muzeum mieści się na pierwszym piętrze i już, jesteśmy przy kasie. I jeśli bardzo chcemy, to możemy wejść. Za „jedyne” 9 EUR. Ja weszłam służbowo, specjalnie dla Was, więc długo nie musiałam się zastanawiać.
Wraz z biletem dostałam plastikowy kubeczek z „szampanem”. Taki miły gest na dzień dobry. Nie udało mi się wypić całości, być może z powodu smaku. Parze zwiedzającej równocześnie ze mną też to nie wyszło, ale na szczęście w salach były kosze na śmieci wyłożone plastikowymi workami. Zutylizowałam.
Muzeum nie powaliło mnie ani na kolana, ani na cokolwiek innego. Ma kilka sal, większość eksponatów to obrazy i obrazki, choć są też sympatyczne figurki poukładane mniej lub bardziej historycznie i rozmaite przedmioty codziennego użytku. Nie potrafię stwierdzić, czy to kwestia sposobu ekspozycji, czy atmosfery tam panującej, ale przez całą wizytę czułam się jak w tanim filmie pornograficznym, w którym rekwizyty są brudne i klejące i nie do końca wiadomo, dlaczego. Albo wiadomo, ale człowiek woli o tym nie myśleć głośno.
W Muzeum Erotyki jest mała ciemna sala kinowa. Na środku czarne krzesło barowe pokryte skajem, na ścianie wyświetlane są stare czarno-białe filmy erotyczno-pornograficzne. Ładne i spokojne. Bez dialogów, z muzyką bodajże fortepianową, co jakiś czas nowa scena, trochę jak filmy z Charliem Chaplinem. Pan całuje panią, pani się kładzie, pan rozbiera panią, pan posuwa panią, pani się wdzięczy, przychodzi inna pani, albo inny pan, i tak akcja się kręci, bez większych zwrotów, ani zmian scenografii. I o ile w każdym innym muzeum usiadłabym sobie na podłodze, oparłabym się o ścianę i obejrzała taki filmik w całości, o tyle tutaj miałam problem nawet z dotknięciem krzesła. Nie wiem, czy to w mojej głowie się działo, czy rzeczywiście to muzeum jest po prostu za bardzo podobne do polskich seks szopów z lat 90-tych, tych z kabinami, gdzie za niewielką opłatą można było obejrzeć mało apetyczne peep show.
Obejrzałam wszystkie sale, tę z seksem BDSM również (niestety niewiele tam było wiedzy, kilka eksponatów i schematów, acz warto zauważyć, że była też ekspozycja akcesoriów z „50 twarzy Greya” – rozmaite opaski na oczy, biczyki i inne sznurki oraz kajdanki). Przeszłam przez salę z ciekawostkami liczbowymi (rekord ciężaru zawieszonego na wargach sromowych to podobno 14 kg). Obejrzałam dość dokładnie gadżety w sklepiku, myśląc, że kupię coś sobie albo Wam – w nagrodę za nadchodzące konkursy. Ale niestety – większość przedmiotów wykonana w taki sposób, że wstydziłabym się to pokazywać komukolwiek. Kurczę, przecież kicz można przedstawiać w tak fajny sposób! A co dopiero kicz erotyczny!
Nie spędziłam tam nawet pół godziny. Z ulgą odetchnęłam świeżym powietrzem i pomyślałam sobie, że jest tu całkiem ciekawa nisza do zagospodarowania. Muzeum erotyki i seksu z prawdziwego zdarzenia, z rzetelną wiedzą i eksponatami rzeczowo pokazującymi historię antropologii i kultury seksu, a nie tylko jakieś wycinki, w jakiś nie do końca jasny sposób ze sobą powiązane. Czyste, poważne, i miejscami dowcipne, ale humorem inteligencji, a nie wulgarności i śmiechów chichów z poziomu pryszczatego gimnazjalisty. Tylko, że jak takie coś zorganizować w kraju, w którym samo słowo „seks” powoduje wysypkę i to nie z powodu chorób wenerycznych, bo o nich to w Polsce wie się niewiele więcej niż o fizyce kwantowej?
Tagi: *barcelona, *BDSM, *muzeum erotyki
Trackbackuj ze swojej strony.